Rozdział 5: Towarzyszyć
w ostatniej drodze
Usłyszała zwykłe „cześć”.
Padło z ust Tomka. To znaczyło, że ją dostrzegł. Zdecydowała
się przekroczyć próg i wkroczyć do kuchni, bo dłuższe
pozostawanie w ukryciu nie miało już żadnego sensu. Kiedy mijała
Huberta poczuła na sobie jego spojrzenie. Było wygłodniałe i
takie... smutne, pełne zawodu. Wyglądało tak jakby Hubert czuł,
że ją traci. Ta utrata rosła z każdym jej krokiem w stronę
Tomka.
– Cześć – przywitała się.
Woda na kawę się zagotowała.
Hubert wstał i napełnił nią dwa kubki. Po czym sięgnął z
górnej półki trzeci, dla Margarety.
– Zwykła czy rozpuszczalna? –
zapytał, jak gdyby nigdy nic.
– Zwykła – zadecydowała i
położyła dłoń na muskularnym ramieniu rudawego blondyna. Tomek
jej nie strącił, nie poczuła się więc odtrącona, a to znaczyło
aż tyle, że jeszcze nic złego się nie wydarzyło. – Nie
sądziłam, że dziś przyjdziesz – rzuciła w stronę Huberta.
– Twoja mama mi kazała
przywieź ci zakupy – odparł i stawiając kubki przed Tomkiem i
Margaretą, ukradkiem puścił oczko do dziewczyny. – Muszę w
końcu dbać o chrześniaczkę – dopowiedział z łobuzerskim
uśmieszkiem.
– Czemu wczoraj nie
powiedziałaś, że to twój wujek? – zapytał Tomek i nim chwycił
za ucho nieco obtłuczonego kubka, to szarpnął Margę za ramię.
Usadził ją w ten sposób na swoich kolanach.
– Nie lubią się z moją żoną
– odpowiedział Hubert, choć pytanie nie było skierowane do
niego.
– Poza tym nie było tam
żadnego innego faceta nie licząc gówniarstwa i starszego państwa.
Chciałam sprawdzić czy jesteś zazdrosny i wiesz co? Lubię to, że
jesteś. – Musnęła go w pokryty lekkim zarostem policzek.
– Nie jestem zazdrosny –
obruszył się. – I nie pogrywaj w ten sposób nigdy więcej.
– Ej – zwróciła mu uwagę.
Przybrała przy tym uśmiech pustej blondyny.
– Jeśli chcesz bawić się w
podchody, Margareto, to trzeba zejść z dziesięć lat i kilka klas
niżej.
Hubert akurat zajmował się
przygotowywaniem kanapek. Może niekoniecznie chciał usługiwać
przyjacielowi swojej utrzymanki, ale tego dnia sam wyszedł z domu
bez śniadania i akurat w takiej chwili zgłodniał. Słysząc
wyrzuty Tomka z początku skrycie się uśmiechnął, ale później
dostrzegł specyfikę bycia tego mężczyzny i rozmyślając o tym,
że Marga nie będzie z nim szczęśliwa, omal palca nie stracił.
Odkręcił kran i przemył krwawiące miejsce, ciągle przysłuchując
się rozmowie obydwojga.
– Nie wierzę, że jesteś zły
o taką bzdurę. – Margareta z oburzeniem zeszła z kolan Tomka i
wysunęła dla siebie taboret spod stołu.
– To nie złość. Bardziej
zawód twoją dziecinadą. Poza tym jaki sens ma wzbudzanie we mnie
zazdrości. Żaden. W końcu pieprzymy się bez zobowiązań. –
Tomek wstał, rzucił do Huberta krótką pożegnalną frazę i
wyszedł.
– Do widzenia – odpowiedział
Laskowski i z przyłożonym do ust, krwawiącym palcem, zaserwował
na stół talerz pełen kanapek. – A więc to przez niego masz
mniej czasu – odgadł, siadając.
– Nie tylko. Mam szkołę,
rodzeństwo, przyjaciół.
– Nadal pomagasz matce? –
dopytywał.
Margareta wydała się być
zupełnie inna niż jeszcze przed minutą. Odgarnęła rozpuszczone,
potargane włosy do tyłu. Skosztowała kawy.
– A co mam zrobić? Sumienie
mi nie pozwala inaczej. Nie chcę tam mieszkać i obcować z tym na
co dzień, ale w weekendy wpadam, by zrobić obiad. Opłacę prąd.
Czasami ich gdzieś zabiorę. Dam im tym trochę normalności.
– Rozumiem – odparł Hubert.
– Jesteś pewna Tomka? – zapytał nagle, powracając tym do
poprzedniego tematu.
Marga wydała się być
skonsternowana.
– To tylko kumpel. –
Wzruszyła przy tym ramionami.
– Sypiasz z nim, umawiasz się
z nim, jadacie razem. To coś więcej niż kupel i coś więcej niż
wolna miłość.
– To nie miłość –
zaprzeczyła szybko.
– Oby, bo nie będziesz z nim
szczęśliwa.
– Skąd taka pewność? –
niemal się oburzyła.
– Bo to dziwny człowiek,
Margaret – odpowiedział, patrząc jej przy tym głęboko w oczy. –
On działa na czas.
– Działa na czas? O czym ty z
nim gadałeś?
– O siłowni, kawie, pracy.
– I?
– I jest chory. Działa jak
maszyna.
– Co złego jest w planie
dnia?
– To, że ty go nie masz. –
Uśmiechnął się i położył dłoń na jej nagim udzie. Wsunął
ją głębiej, pod białą, męską koszulę. – Chodzisz w jego
rzeczach.
– Nigdy mnie to nie jarało,
ale było pod ręką. – Sięgnęła po kanapkę z masłem i
pomidorem.
– Margaret, on jest... nie
wiem jak to wyjaśnić, ale intuicja mi mówi, że to nie jest dobry
człowiek. Jest niewłaściwy dla ciebie.
– Ma ambicję, dobry zawód,
jest nawet przystojny – wymieniła na jednym tchu i strąciła łapę
Huberta ze swojego ciała.
– Jest rutyniarzem i... Nie ma
ideałów.
– Owszem, ale co złego jest w
dążeniu do nich?
– Odbieranie sobie
przyjemności – stwierdził. – Poza tym skoro on dąży do
ideału, to od swojej partnerki będzie wymagał tego samego. –
Hubert skonsumował kanapkę do końca, wpychając jej ostatnią i
zdawałoby się, że największą, część do buzi. Zamlaskał i
głośno przełknął. – Intuicja mi mówi, że dostaniesz od niego
niejeden wpierdol. – Pochylił się, by musnąć nastolatkę w
policzek, a później, wstając, dokonał tego samego w czoło.
– To lekarz! – krzyknęła
za Hubertem, jakby to miało być zaprzeczeniem na jego intuicyjne
myśli.
– I co z tego? Hitler nie był
bezdomnym, a Wałęsa był elektrykiem. Zawód Tomka nie gwarantuje
altruizmu. Przemyśl to. – Hubert wyszedł, a Margareta nie
skorzystała z jego rady. Zamiast tego zjadła większość z
przygotowanych kanapek i wzięła prysznic.
Jeszcze tego samego dnia,
wieczorem, Hubert zadzwonił do Margarety z prośbą, by ta udała
się do jego rodzinnego domu. Prosił, by czyniła tak co wieczór,
aż do jego powrotu. Był na służbowym wyjeździe, bo choć nie
chciał się go podjąć ze względu na stan zdrowia ojca, to żona i
teść go do tego zmusili.
– Wynająłem mu opiekunkę.
Jest tam za dnia. Spędzaj tam wieczory. Jak możesz to też noce
albo ją o to poproś. Ja potem jej dodatkowo zapłacę. Nie mam
nikogo innego kogo mógłbym o to prosić i nie mogę się teraz tym
zająć osobiście – nalegał i czuć było w tym emocje.
Wzburzenie i bezsilność.
Margareta nie pytała o nic. Ani
o to kiedy Hubert wróci, ani czemu jego matka nie może się tym
zająć. Zgodziła się mu pomóc bez zbędnego wypytywania o każdy,
nieistotny szczegół. Zadziałała jak przyjaciółka, a nie jak
nastoletnia utrzymanka.
Z ojcem Huberta spędziła tak
naprawdę tylko dwa wieczory i jedną noc. Nie dowiedziała się od
niego za wiele. Był po silnym udarze i przez to zachowywał się jak
dziecko. Zdawało jej się, że niewiele rozumie. Rozumiał jednak,
że umiera. Wyczytała to z jego oczu, gdy nad ranem dzwoniła po
pogotowie. Przyjechali za późno. Serce nie wytrzymało. Oszacowali
zgon na wpół do piątej.