Prolog:
Hermetyczna pułapka
Kruk zasiadł na parapecie z
marmuru. Brudnymi od ziemi pazurami naznaczył ten perfekcyjny,
niewinny, zimny kamień. Jakby tego było mało, zaskrzeczał tak, iż
zdawało się, że chciałby tym wrzaskiem rozedrzeć na pół
królestwo samego Boga. Niebo jednak pozostawało niewzruszone i
ciągle tak samo granatowe, a chmury nawet kropli łez nie uroniły
nad losem ludzi, którzy nie mieli pojęcia, że czarny kruk jest
naocznym świadkiem ich wojny.
Wojna tych dwojga składała się
z bitew, a każda kolejna, choć w założeniu miała być zimna jak
lody pokrywające wody w samej Grenlandii, to paliła tak jak ogień
w kominku. Margareta utkwiła wzrok w tych płomieniach. Od ognia
dzieliła ją przezroczysta, żaroodporna szyba i kilkanaście
kroków, które pokonała z niemowlęciem na rękach, tylko po to, by
przy końcu zawrócić na pięcie i oddalić się od ognia. Zbliżyła
się do wózka, a tym samym też do mężczyzny, który tym wózkiem
kołysał na wszystkie strony, starając się uśpić drugiego z
bliźniąt.
Margareta miała włosy czarne
niczym sadza, choć gdy pierwszy raz pokonała próg tego domu, to
była blondynką. W oczach też już nie było tego blasku co tkwił
w nich przed laty, a czas nawet jej nie oszczędził zmarszczek. Co
prawda, tych na twarzy było naprawdę niewiele i były tak płytkie,
że niemal niewidoczne, ale rozstępy na brzuchu, blizna po cesarce,
pomarańczowa skórka wokół ud – to wszystko składało się na
zbiór lat, które zapisały się na karcie jej historii. Zdarzały
się momenty, gdy nie chciała rozkopywać przeszłości, grzebać we
własnych wspomnieniach, rozczytywać z bazgroli tego co już hen za
nią, ale zaraz po tych momentach następowały gorzkie dni, a te
skutecznie pchały ją do spełnienia jednego przyrzeczenia.
Dokładnie rok temu obiecała, że się zemści.
Pochłonięta myślami
Margareta, nie zwracała już uwagi na krzyki trzymiesięcznego
Borysa. Nawykła do jego płaczu i choć wciąż irytował ją
niezmiernie tak samo, to teraz potrafiła się na to wyłączyć.
Dzwonka, który rozpanoszył się po całym salonie, jednak nie
umiała zignorować. Poszła otworzyć, wcześniej wciskając
niemowlę na ręce swego partnera.
Blondyn, który na pierwszy rzut
oka nie należał do delikatnych, przejął chłopca na swoje ramiona
z dużą dozą czułości. Zadbał nawet o to, by podłożyć pod
główkę Borysa kolorową pieluszkę, oby dziecko nie trzymało
głowy na jego nagim ciele. W domu, nocami, nie nawykł do chodzenia
w czymś ponad spodenki, choć, gdy noce bywały chłodne, takie jak
ta, to decydował się na spodnie dresowe z grubego polaru.
Margareta, wpatrując się w
niewielki monitor, zawieszony na ścianie przy samych drzwiach
wejściowych, oznajmiła mężczyźnie, że ktoś stoi przy furtce i
że system znowu się zaciął przez co nie ma możliwości zwolnić
blokady na odległość. Nie czekała na jego reakcję, nawet nie
spodziewała się, że jakaś nastanie, gdyż od kilku tygodni
chodził zamyślony, wiecznie nieobecny i przygaszony. Wypuściła
powietrze z irytacją i sama, w drodze zakładając dresową bluzę
na zamek, ruszyła w kierunku furtki.
– Co pana sprowadza? –
zapytała w pełni umundurowanego policjanta.
Przyjrzał się jej i choć było
ciemno, a przy furtce świeciła się tylko jedna latarnia, to zdawał
się zauważać niepewność i strach pobłyskujące w dużych,
kobiecych oczach. Zerknął także na jej dłoń, która mocno
zaciskała się w pięść na klamce furtki, pozostawiając tę
jedynie lekko uchyloną, by nie mieli konieczności rozmawiania przez
kraty, co od razu nasuwało skojarzenie widzeń więziennych.
– Zastałem może Tomasza
Przybylskiego? – zapytał.
– Tak, ale nie wpuszczę pana,
dopóki pan nie powie o co chodzi. – Zawsze była harda i
bezpośrednia, a takie cechy wpisane są w styl bycia i nie są w
stanie zmienić ich żadne pieniądze ani nauki dobrych manier.
– O jego córkę – padło w
odpowiedzi i tyle wystarczyło, by Margareta straciła czujność i
ustąpiła na bok, a mężczyzna ruszył w stronę domu.
Poczłapała za nim, nawet
zrównała z nim kroku, ale była już zupełnie głucha na jego
tłumaczenia odnośnie tego, że zapomniał się przedstawić. Podał
jej nie tylko swoje imię i nazwisko, ale także informację o tym,
że jest starym przyjacielem Tomka. W głowie Margarety było już
tylko słowo „córka”, a to zupełnie nie pasowało jej do
mężczyzny, do którego należał dom.
Po przekroczeniu progu salonu
liczyła na to, że Tomek zaprzeczy, że powie cokolwiek co jakoś
rozjaśni jej mroczny, a teraz, po tej rewelacji, jeszcze
mroczniejszy świat. Ten jednak nie wyjaśniał nic. Jedynie odłożył
Borysa do wózka, kładąc go obok młodszego o niespełna minutę
brata i zaczął się ubierać. Założył koszulę na nagi tors,
czyniąc to, jak niewielu, przez głowę, gdyż nigdy nie rozpinał
więcej guzików niż to było konieczne. Nie obchodziło go, że
koszula w granatowo-fioletową kratę zupełnie nie pasuje do
popielatych, dresowych spodni. Brakiem bielizny pod spodem, także
się nie przejmował, a adidasy wciągnął na nagie stopy. Wyszedł,
rzucając w biegu, że wróci najprędzej jak to tylko będzie
możliwe.
Margareta zastanawiała się,
jak wpędziła samą siebie w tę hermetyczną pułapkę zbitą z
marmuru, kryształu i szczerego, karatowego złota. Poczuła się
winna. Uświadomiła sobie, że jest ofiarą własnego działania i
że została ukarana, nie przez Boga, bo w tego nigdy nie wierzyła,
ale przez los. Los z niej mocno zakpił, ofiarowując jej to o czym
przez większość życia ośmielała się jedynie marzyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz