Rozdział 1: Dłonie na
dekolcie
Matka trzymiesięcznych
bliźniąt, gdy była jeszcze nastolatką, zapuściła się do
pewnego miejsca, zwabiona tam przez pijanego kolegę, który bełkotał
coś do telefonu, chcąc się z nią w ten sposób porozumieć.
Lubiła go i wiedziała, że on nigdy nie zostawiłby jej w
potrzebie, więc zdecydowała się na pokonanie dwóch ulic pieszo,
gdyż tyle dzieliło ją od nowoczesnego kasyna.
Daniela wypatrzyła już z
samego progu. Nie grał w nic, jedynie pił. Wiedziała, że w takim
miejscu nie położyłby ani jednej karty. Jeśli chodziło o hazard
to wolał bardziej menelskie klimaty, piwniczne rozdania, nielegalne
walki bokserskie, a nie oświetlone LED-em kluby. Podeszła do niego
i pozwoliła postawić sobie drinka. „Sex na plaży” nie był jej
ulubionym, ale w tamtej chwili nie miała głowy do wymyślania
czegoś mniej pospolitego.
Tamtego dnia, Daniel bełkocząc,
opowiadał jej o kolejnej kłótni z żoną. Pił czystą, nie
popijał, żalił się, a ona siedziała obok i cierpliwie słuchała,
do czasu, aż uznała, że on nie da rady w siebie więcej wlać, a
ona nie będzie zdolna odprowadzić go do domu. Wtedy z pomocą
zjawił się Tomek, wezwany telefonicznie przez samego Daniela, ale
już w połowie rozmowy, to Margareta chwyciła za telefon, wyrywając
go przyjacielowi, i niemal zaczęła żądać, podając przy tym
adres, by mężczyzna w mniej niż pięć minut dotarł na miejsce.
Tomasz być może nie spełniłby
roszczeń nieznanej mu nastolatki, ale Daniel był mu jak brat, więc
zdecydował się, pomimo chronicznego zmęczenia i nieustającego
cierpienia na zbyt krótką dobę, zwlec się z łóżka, opłukać
twarz zimną wodą, stojąc nad zlewozmywakiem w kuchni i wsiąść
do dziesięcioletniej skody. Ten właśnie dziesięcioletni samochód
skutecznie skreślał go w oczach siedemnastolatki, która ledwie
pożegnała się z nowo poznanym blondynem i długoletnim
przyjacielem, a już zadzwoniła po taksówkę, by ta dowiozła ją
na przedmieścia.
Wysiadła pod furtką
klimatycznej willi, która wielu kojarzyła się z romantycznym
klimatem, a jej jedynie z domem wyrwanym z centrum filmowego horroru.
Płaczące wierzby i stara fontanna przedstawiająca lwa ze
skrzydłami, z czego jedno było odłamane, przyprawiały ją o gęsią
skórkę. Na samym końcu, po przebyciu wąskiej ścieżki, widniał
biały budynek, którego tynk, w miejscach w których nie szarzał,
to całkiem odpadał.
Margareta weszła za furtkę i
ruszyła wąską ścieżką. Brnęła wprost w ramiona opierającego
się o brudny filar bruneta, który właśnie kończył palić
papierosa.
– Okropny nałóg –
stwierdziła, zaraz po tym, gdy pofatygował się, pochylił i musnął
ustami jej aksamitny policzek.
– Ja też się cieszę, że
ciebie widzę. – Wyszczerzył zęby w sztucznym uśmiechu, a potem
wskazał dłonią dwuskrzydłowe, ciężkie drzwi wejściowe.
Po otwarciu drzwi i
przekroczeniu progu, przywitała ich przestronna i jasna recepcja. W
tle pobrzmiewała muzyka wygrywana na strunach wiolonczeli oraz
wybijana na klawiszach białego fortepianu.
– Tylko pokój czy przybyli
państwo na kolacje? – zapytała dobrze im znana recepcjonistka.
– Nie wiem jak ty, ale ja
jestem głodny – wyjawił Hubert w kierunku Margaret. Nigdy nie
spolszczał jej imienia. Dla niego była po prostu Margaret i długi
czas uważał, że to tylko taki pseudonim jaki był w posiadaniu
wielu kurew. Nawet kiedyś jej wyznał, że Margaret, Susan, Katrin
jest w prostytucji więcej niż psów Burków na niejednej wsi.
Nie spodobało jej się wtedy to
porównanie. Uznała je za mało poetyckie, ale Hubert właśnie taki
był. Żaden z niego literat, choć czasami czytał, ale tylko giełdę
papierów wartościowych.
– W takim razie kolacja w
salonie zresztą gości czy w pokoju? – dopytywała recepcjonistka,
przerywając tym samym rozmyślania Margarety.
Zanim brunet odpowiedział, to
jego partnerka na godziny już chwyciła za klucz, który pracownica
pensjonatu trzymała w dłoni.
Margareta zadecydowała za nich
oboje:
– Dla niego coś krwistego, a
dla mnie sam deser. Konsumpcja odbędzie się w pokoju.
Ruszyła po krętych schodach na
górę, a on podążył za nią.
Po drodze zerknęła jeszcze na
numer, który wybity był na ozdobnej, sztucznie złoconej blaszce.
Udała się pod odpowiednie drzwi i wsunęła klucz do zamka.
– To niepoważne bym w
towarzystwie dżentelmena sama przed sobą drzwi otwierała –
zamarudziła.
Wystraszyła się, gdy poczuła
jego dotyk na swoich biodrach. Był mocny, a jego właściciel na
tyle silny, by bez zadyszki i licznych poświęceń podnieść ją i
odstawić nieopodal. Chciał tym sposobem utorować sobie dostęp do
drzwi. Chwycił za klucz, przekręcił go w zamku, nacisnął na
klamkę, a potem złapał dziewczynę za ramię. Szarpnięciem i
pchnięciem zmusił do tego, by przekroczyła próg, rozkazując przy
tym:
– Maruda, właź.
Hubert Laskowski zatrzasnął za
sobą drzwi pokoju hotelowego. Chwycił nastoletnią kochankę za
włosy i przycisnął jej twarz do lustra, którego brzegi pokryte
były kamieniami. Te natomiast barwą przypominały dzikie bursztyny.
Sięgnął dłońmi do paska, który miała przy dżinsach. Operował
nim po omacku, chaotycznie, momentami gwałtownie, tak jakby się
irytował na brak umiejętności w rozpinaniu takich dodatków
garderobianych. W końcu kawałek skóry ustąpił, choć nie było
to poddanie, a przegranie walki. Pozostał już tylko guzik. Po
rozpięciu jednego, okazało się, że pozostały jeszcze trzy, które
zastępowały suwak. Brunet zazgrzytał zębami, a Margareta nie
potrafiła powstrzymać uśmiechu. Zmrużyła oczy, dołeczki
wstąpiły na jej policzki, a białe zęby skontrastowały z
czerwienią szminki.
– Suka – wysyczał.
Owinął wokół dłoni włosy
farbowane na blond. Dziewczyna w tym czasie odwróciła się,
wykorzystując moment, w którym przestał dociskać jej głowę do
lustra. Spojrzeli sobie głęboko w oczy i dopadli do swych ust, po
równo przemierzając dystans jaki dzielił ich wargi.
Plecami dotykała kamieni
przypominających bursztyny. Nogę zakładała na jego biodro, ale
nim zezwolił jej na taki gest, to najpierw usiłował zsunąć jej
dżinsy. Materiał jednak dobrze przylegał, był elastyczny. W końcu
się poddał i pozwolił jej na to, by jeszcze moment pozostała w
spodniach. Oplotła go swymi nogami, a on docisnął ją mocniej do
ściany. W takiej pozycji, choć nie należała do najwygodniejszych
i najbezpieczniejszych, dał radę pozbawić ją góry ubrania –
popielatej bluzy z różowymi kokardami oraz koronkowego, niemal
przezroczystego stanika.
– Zaraz przyniosą twoją
kolację i mój deser – napomniała, kiedy niósł ją w kierunku
dużego łóżka, skrytego pod srebrno-złotą narzutą.
Nic na to nie odpowiedział,
choć usłyszał słowa, zrozumiał je i przyjął do wiadomości.
Zaraz po upuszczeniu Margarety na miękką pościel, pozbył się
marynarki. Odszedł kilka kroków i by zapobiec jej pognieceniu,
odwiesił ją na oparcie wąskiego fotela. Dotknął palcami ust i
zaczął je przecierać, podobnie jak okolice naokoło nich. Chciał
pozbyć się śladów po czerwonej szmince.
– Zawsze mnie brudzisz –
poskarżył się i ruszył do drzwi, gdy usłyszał delikatne
stukanie oraz zapowiedź kelnera. – Schowaj się trochę albo okryj
– polecił i zaczekał aż Margareta wykona polecenie, dopiero
potem otworzył i nakazał położyć tace z obiadem i ciastem na
środku owalnego stołu.
– Najpierw jemy czy najpierw
się pieprzymy? – zapytała wprost, nie czekając nawet aż kelner
wyjdzie.
Mężczyzna w granatowym
uniformie poczuł się zmieszany, lekko nawet zaczerwienił, pożyczył
smacznego i czym prędzej czmychnął za drzwi.
Hubert rzucił okiem na
ziemniaki z sosem i mięsem oraz kawałek sernika. Poluzował krawat,
zdjął go przez głowę i zaczął rozpinać górne guziki koszuli.
– To nie lody – stwierdził.
– Nie wystygną – dodał, gdy zrozumiał, że Margareta nie wie o
co mu chodzi.
– Chyba raczej „nie roztopią
się” – poprawiła.
Odkryła narzutę, którą
wcześniej się okrywała i klęknęła na obydwa kolana. Zaczęła
się zbliżać w jego kierunku, podróżując właśnie w taki sposób
– na kolanach – po dużym łóżku.
Nachylił się do niej, ale nie
pozwolił na pocałunek. Podjął kolejną próbę walki z jej
dżinsami. Tym razem zakończyła się ona pomyślnie, bo odzienie
ciągnięte w dół, raz lewą dłonią, a raz prawą, w końcu
zaczęło się zsuwać z bioder, a następnie z pupy nastolatki.
– Cipka ci się w tym ugotuje
– powiedział poważnie. – One w ogóle oddychają, gdy tak
przylegają? – zapytał.
– Nie wiem.
Wzruszyła ramionami, zarzuciła
mu ręce na szyję i wstała na równe nogi. Teraz – stojąc na
łóżku – była od niego wyższa.
Hubert przyłożył wargi do jej
dekoltu, tylko po to, by potem zastąpić je swoimi dłońmi. Sunął
w dół, najpierw ustami, a potem rękoma, zaznaczając drogę, którą
przemierzał, śliną i paznokciami. Zassał materiał koronkowych
majtek, jakby był spragniony smaku jej dziewczęcości. Przerwał,
by pozbawić ją całkowicie spodni, ale nim mógł to uczynić, to
musiał się jeszcze zmierzyć z butami.
Padł na kolana i chwycił za
jedną sznurówkę. Pociągnął, rozsupłał i niespodziewanie
podniósł dłoń. Ta zderzyła się w akompaniamencie głośnego
huku z bokiem uda nastolatki, tuż pod pośladkami.
– Kto to widział, by w butach
do łóżka włazić – skrytykował.
– Jesteś nienormalny? –
wypowiedziała pytającym tonem po chwili zapowietrzenia.
Uniósł na nią wzrok i
dostrzegł łzy stojące w jej oczach.
– Grzeczniej – warknął,
szarpiąc za uda.
Pupą zderzyła się z miękkim
materacem. Pisnęła wystraszona, obawiając się, że spadnie.
Szybko się jednak uspokoiła, a on zawisnął tuż nad nią z
uniesioną dłonią.
– Nie marudź, bo zawsze mogę
po męsku, nie muszę po ojcowsku.
– Nie uderzyłbyś kobiety...
nie w taki sposób – stwierdziła i uniosła się na łokciach, by
ustami dosięgnąć do jego dłoni.
Wysunęła język między
czerwone od szminki wargi, polizała jeden z męskich palców, który
po chwili zniknął w jej ustach. Ssąc sunęła w górę i w dół,
doskonale wiedząc, że tym pobudza jego erekcję.
Nagle podniecił się na tak
bardzo, że przestało mu przeszkadzać, iż dziewczyna ciągle jest
w spodniach opuszczonych do kostek i ma na stopach jesienne,
sznurowane obuwie. Rozpiął czarne dżinsy, które tego dnia miał
na sobie, choć te średnio pasowały na poważne, służbowe
spotkania. Nigdy jednak nie nosił się na tyle elegancko, by dać
się wcisnąć w pełny garnitur, a jako zięć głównego dyrektora
wielkiej korporacji, nie był zmuszony do przestrzegania wszelkich
podstawowych norm. Odsunął materiał majtek nastolatki na bok, na
tyle, by dać radę wedrzeć się swoim penisem do jej ciasnej
szparki. Odchyliła głowę i zagryzła zęby w taki sposób, jakby
przez chwilę poczuła mocniejszy ból albo przynajmniej większy niż
dotychczas dyskomfort.
– Grę wstępną ci wynagrodzę
za drugim razem – zapewnił i zamilkł.
Położył dłoń na jej twarzy,
siłą dociskając prawy policzek do poduszki. Walczył sam z sobą,
bo chciał traktować ją delikatniej, a z drugiej strony wiedział,
że nie może tego czynić, że nie powinien jej nawet lubić.
– Kto cię pukał za pierwszym
razem? – zapytał, czym wprawił ją w szczere rozbawienie.
Pomyślała, że nie mógł tych
myśli ubrać w bardziej przyzwoite słowa, bo te by zupełnie do
niego nie pasowały. Tak naprawdę Hubert, w jej mniemaniu, nawet nie
pasował do roli sponsora i biznesmena. Był na to za prosty, za
banalny, za zwykły i wiele za, za, za...
Margareta nie odpowiedziała na
zadane pytanie. Pozwoliła, by dalej boleśnie pociągał ją za
włosy, gdy wplatał w nie długie palce. Dawała wciskać swoją
głowę między poduszki, te większe, jak i te mniejsze. Zezwalała
na brutalne, mocne pchnięcia, które doprowadziły ich głowy do
samego zagłówka łóżka i sprawiły, że nawet się o nie obijali.
Poczuła ciepłą ciecz wlewającą się do jej wnętrza, a następnie
wylewającą się z niego.
– Oczywiście, jak zawsze,
nikt z nas nie ma chusteczek? – zamarudził pytająco, a dziewczyna
w odpowiedzi wskazała otwartą dłonią na drzwi łazienki.
Drugą dłoń przyłożyła do
czoła i zamknęła oczy. Była wykończona. Seks z Hubertem zawsze
ją męczył. Bolał w dziwny sposób, tak emocjonalnie. O innych
swoich klientach nie wiedziała tak właściwie niczego. Wpadali do
niej na chwilę, robili co chcieli, a ona co musiała, by zarobić.
Płacili i wychodzili. Nie wdawali się z nią w dyskusje, nie
nawiązywali dialogów, a nawet, gdy to ona próbowała, to
odpowiadali tak, by nie dało się ciągnąć tematu. Nim się
obejrzała, to ich już nie było. Hubert był inny. On nie oczekiwał
tylko seksu. On oczekiwał relacji.
– Trzymaj. – Usłyszała i
nim się obejrzała, to rolka papieru toaletowego uderzyła o jej
nagi brzuch. – Bardon, nie chciałem w ciebie, miało być obok –
dodał z łobuzerskim uśmiechem.
Odwijając papier toaletowy i
zwijając jego fragment na trzy części, przyglądała się swojemu
kochankowi. Jego dżinsy wciąż nie były zapięte. Trzymały się
luźno na biodrach. Brzuch miał płaski, ale niewysportowany, który
zaokrąglał się po wypiciu piwa. Koszulę miał krzywo zapiętą, a
że wcześniej, przy niej, jej całej nie rozpiął, to dawało jej
pewność, że musiał w takiej już przyjechać. Zarost miał ładny,
zadbany, nie za długi, idealny, by kłuć we wrażliwe miejsca i
łaskotać gdzie łaskotać powinien.
– Jesteś nawet przystojny –
stwierdziła.
– Naprawdę? – zdziwił się,
zasiadając w samotności do stołu.
– Jak na te niespełna
czterdzieści...
– Jeszcze słowo, a cię przez
kolano przełożę – zagroził. – Czterdzieści – zadrwił. –
Mam ledwie trzydzieści cztery – dodał z pełną buzią.
„I manier też nie masz
żadnych” – pomyślała, gdy obserwowała jak zapycha sobie buzię
kotletem i ziemniakami jednocześnie, biorąc do ust kolejną porcję,
nim przeżuł poprzednią.
Usiadła na łóżku i pozbyła
się butów oraz spodni. Odnalazła swój stanik i w samej bieliźnie
zasiadła dokładnie naprzeciwko Huberta. To sprawiło, że ziemniak
zsunął się z jego widelca, a on z rozdziawioną gębą obserwował
jak nastolatka zakładała nogę na nogę.
Rozpoczęła konsumpcję kawałka
ciasta i wtedy niespodziewanie rozdzwonił się telefon komórkowy.
– Mój. – Podniósł rękę
do góry, zupełnie tak jakby był uczniem w szkole podstawowej i
chciał zgłosić się do odpowiedzi. Wstał i ruszył w kierunku
fotela, na którym siedziała.
– Podam. – Zaczęła szperać
Hubertowi po kieszeniach aż w końcu odnalazła komórkę. Nie
umiała nie spojrzeć na wyświetlacz. – Mama. – Uśmiechnęła
się kpiąco.
Odpowiedział jej podobnym
uśmiechem, nieco ją przy tym parodiując. Zmarszczył nos i
odebrał.
Rozmowa była krótka, ale
Margareta wywnioskowała z niej, że chyba nadejdzie przedwczesny
czas pożegnania. Szybko dokończyła ciastko i zaczęła się
ubierać.
– Przepraszam cię, że musimy
tak szybko kończyć, ale...
– To ty mi płacisz i to ty mi
się tłumaczysz – zauważyła. – To jest dopiero dziwne –
wyznała. – Ty tu jesteś panem, ja tylko kurwą.
Spuścił wzrok, jakby się
poczuł głupio, że myśli tak o samej sobie. W dziwny sposób czuł
się temu winny i paradoksalnie te słowa, gdy mówiła o samej sobie
aż tak wulgarnie, mocno go podniecały. Odetchnął, wypuszczając
głośno powietrze i puścił ją przodem.
– Mój brat jedzie z żoną za
granicę. Mają mieszkanie po babci tutaj, do remontu i chcieli
puścić komuś znajomemu. Mogę cię przedstawić jako córkę
znajomych. Będę płacił ci czynsz – zaproponował chaotycznie,
tak jakby się obawiał jej odmowy.
– I po co to robisz? –
spytała, gdy on zamykał drzwi pokoju. Poczekała aż skończy i
dopiero ruszyła w dół krętymi schodami.
Wiedziała, który samochód
jest jego. Podwoził ją wiele razy i to w różne miejsca. Czasami
po zakończonych spotkaniach odwoził ją pod bramę, która
prowadziła na podwórko, gdzie znajdowała się stara kamienica, w
której mieszkała wraz z matką i rodzeństwem. Zazwyczaj jednak
podwoził ją na urodziny szkolnych koleżanek, dostarczał pod
autokar wycieczkowy, gdy organizowane były klasowe wycieczki albo
zabierał ją w swoje służbowe delegacje, gdy akurat mogła sobie
poczynić wolne od szkoły.
– Jak nie chcesz tego
mieszkania to nie, ja tylko rzuciłem propozycją – obruszył się
i zasiadł na miejscu kierowcy.
– Chcę – odparła,
zapinając pasy. Wkurzało ją, że musi to robić, ale wiedziała,
że jeśli tego nie uczyni, to jakiś automatyczny „pi pi” nie da
jej i Hubertowi spokoju.
Uśmiechnął się pod nosem i
wyjechał tylną, otwartą bramą. Chwilę się kręcił
jednokierunkowymi zaułkami, aż w końcu udało mu się wyjechać na
główną drogę.
– Zapłacę ci za spotkanie z
góry i za tą jednorazówkę. – Spojrzał na nią i zabujał głową
w rytm muzyki. – Już tak na przyszłość – dodał, ponownie
wbijając spojrzenie w przednią szybę.
– Nie chcę tak. Nie lubię
być nikomu nic winna. Zapłacisz mi jak za dwa numerki, za ten jeden
co był i za to, że zmarnowałeś mi wieczór. Przez ciebie wyszłam
wcześniej z klubu, a jednak i tak się nie wyśpię.
– Straszne. I co ty teraz
poczniesz, materialistko? – zironizował. – Odwieźć cię do
domu od razu czy mogę...
– W ogóle możesz mnie
wyrzucić gdziekolwiek. Wezwę taksówkę lub wrócę autobusem.
– Daj spokój. Podjadę tylko
do ojca. Długo nie posiedzę, bo... nie lubimy się. Potem będę
jechał do domu i twój dom mam po drodze. Uśmiechnij się –
dodał, gdy stawał na światłach. Sięgnął do wewnętrznej
kieszeni marynarki po portfel i wyjął z niego plik banknotów
dwustuzłotowych. Jeden z nich wręczył Margarecie. Po chwili
dorzucił jej jeszcze pięć dych w piątkach. – Nie znoszę
drobnych, a takimi wydali mi na stacji. Jak nie chcesz, to wrzucę
synowi do skarbonki – wyjaśnił, gdy doszedł do wniosku, że
towarzyszka patrzy się na niego jak na nienormalnego.
– Chcę, wrzucę braciom do
skarbonek – odpowiedziała.
– Bąble! – zawołał wesoło
i uśmiechnął się od ucha do ucha. – Bliźniaki to urodzeni
aktorzy. Jakby jeszcze kiedyś trzeba było poudawać ich ojców,
to...
– Wiem gdzie cię znaleźć –
dopowiedziała. – I to nie są bliźniacy. Denis jest starszy.
– Ale chodzą do jednej klasy.
– No, chodzą, bo Kevina dali
z bratem do grupy przedszkolnej, tej rok wyżej. Tam zrobił zerówkę.
– No to ma dzieciak szczęście.
Szybciej zaczął, szybciej skończy.
– Ja tam chcę się uczyć jak
najdłużej to będzie możliwe.
– Bo ty wcześniej nie
zaczęłaś, to ci jeszcze nie zdążyło obrzydnąć – zażartował.
– A poważnie to wiesz o co mi chodziło? Szybciej się upora z
podstawówką i pójdzie na kierunek jaki go interesuje. Tak jak ty,
już idziesz pod kątem zawodu jaki chcesz wykonywać w przyszłości.
Masz więcej przedmiotów humanistycznych, przyszła pani adwokat.
– Prokurator – poprawiła
go.
– Ambitnie – skomentował.
– Ty nigdy nie miałeś
ambicji? Zawsze, gdy chwalisz moje, to brzmisz tak... sama nie wiem.
– Moje życie, to się samo
poukładało. Ja chciałem iść do wojska.
Zaśmiała się.
– No poważnie. Z czego się
śmiejesz? Magda zaszła w ciąże, to mnie nie wzięli. Teść mi
załatwił posadkę w firmie. Kończyłem szkoły zaocznie. Żona
pisała mi prace semestralne.
– Zdolna?
– Cholernie.
– Jaki ma zawód?
– Żaden. Zdała maturę i
zajęła się domem oraz dziećmi. Typowa historia o tym jak łatwo
wrzucić własne ambicje do oceanu i porządnie je... obciążyć, by
nigdy nie wypłynęły. – Uśmiechnął się smutno.
– Jak ci się z nią układa?
– Ale puzzle Miłosza czy tak
ogólnie pytasz?
– Tak ogólnie pytam –
odpowiedziała, rozbawiona jego pytaniem.
Wzruszył ramionami i wjechał
na ulicę Krótką. Nazwę otrzymała niezwykle trafioną, bo długą
to ona nie była, a słynęła głównie z bezrobocia, burd ulicznych
i biedy. Zatrzymał się pod jedną z kamienic. Wysiadł i już miał
rzucić do Margarety, by poczekała na niego w samochodzie, gdy
niespodziewanie zjawiła się przy nim starsza pani.
Margareta wysiadła, bo zawsze
należała do istot ciekawskich, więc chciała podsłuchać czego
dotyczyła będzie rozmowa. Oparła się o drzwi samochodu i udawała,
że odpisuje na SMS-a.
– Panie Hubercie, jak dobrze,
że pana widzę.
– Mam do mnie dzwoniła.
Rzekomo jest poza miastem. Co z ojcem?
– Lepiej. Przyjechali, ale go
zostawili. Do szpitala nie zabrali.
Laskowski ruszył za swoją byłą
sąsiadką, jakby wcale nie dziwił się poczynaniom sanitariuszy, o
których była mowa.
– A Barbara, to sprzątać
pojechała, dorobić do renty.
– Przecież jej mówiłem, że
gdyby czegoś potrzebowała...
– Oni od ciebie nic nie wezmą
i ty dobrze o tym wiesz. Zawzięli się, że to nie byłoby twoje,
tylko Laskowskiego. Przepraszam, że na ty...
– Nie szkodzi – przerwał. –
Zmieniała mi pani kiedyś majtki, gdy się zsikałem –
przypomniał, jakby dla zmiany tematu. – A jak Amanda?
– Lepiej, ale nadal matematyki
nie umie, jakby pan kiedyś mógł...
– Jasne – odpowiedział i
dalej Margareta już nic nie słyszała, bo echo przestało się
nieść i docierać do jej uszu.
Sądziła, że będzie musiała
czekać na mężczyznę dłużej, ale on już po jakiś piętnastu
minutach był z powrotem. Szedł w jej kierunku, starając się
odpalić papierosa, ale dłonie mu się trzęsły i na dodatek
zapalniczka nie chciała z nim współpracować. Margareta wyrwała
mu ją z rąk i sama uraczyła go ogniem.
– Jak z ojcem? – zapytała,
gdy nachylał się, by dosięgnąć czubkiem papierosa do
niewielkiego płomienia.
– Długo nie pożyje –
odpowiedział i przeszedł przed maską. Zajął miejsce za
kierownicą. Nachylił się, by otworzyć jej drzwi. – Ale... nie
poprawia mu zdrowia moja obecność, że tak to ujmę – dodał i
zaczął wycofywać, zarzucając rękę na zagłówek fotela pasażera
i zerkając w tylną szybę.
Margareta pożegnała się ze
swoim kochankiem jednym pocałunkiem w policzek. Oboje powiedzieli
symboliczne „do następnego”. On odjechał, a ona ruszyła
ciemną, nieoświetloną bramą. Już miała udać się wprost do
swojego mieszkania, gdy przypomniała sobie o Danielu. Skręciła do
klatki, która znajdowała się zaraz za bramą, i drewnianymi,
stromymi schodami dotarła na samo poddasze. Nie dzwoniła dzwonkiem,
zastukała cicho.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz