Rozdział 2: Pierwsza
randka
Margarecie drzwi otworzyła
chuda kobieta z burzą ognistych loków na głowie i z prawie
czteroletnim chłopcem na rękach, który uparcie żuł smoczek
niemowlęcy należący do młodszego brata.
– Tes jestem dzidzia –
powtarzał niewyraźnie.
– Byłam u ciebie –
powiedziała od razu w stronę Margarety matka chłopca.
– Szukałaś Daniela? –
spytała, przestępując przez próg.
– Skąd wiedziałaś? –
powiało ironią. – Kawy, herbaty, kanapki? Bierz co chcesz, ale
sama sobie zrób, bo ja mam z nim urwanie głowy.
– Niczego nie chcę –
odpowiedziała, wchodząc nieco głębiej do mieszkania, które
składało się z jednego niewielkiego pomieszczenia.
Pod jedną ścianą znajdowała
się kuchnia i w tej części też stał stół z biało-czerwoną
ceratą. Pod drugą ścianą stała rozkładana kanapa, a na środku
dwa turystyczne łóżeczka.
– Jak z Michałem? –
zapytała Margareta i zerknęła na śpiącego, dwuletniego blondyna,
którego choćby Daniel chciał, to nie byłby w stanie się wyprzeć,
gdyż chłopiec zdawał się być jego wierną kopią, z tą różnicą,
że znacznie mniejszą i szczuplejszą.
– Bez zmian. Kierują nas od
lekarzy do lekarzy, wszędzie są kolejki, ja nie mam na prywatnych
lekarzy, Daniel za to ma, ale wydaje na wódkę i czasami to myślę,
że wezmę sznurek i się powieszę – wyznała, siadając na brzegu
rozłożonej kanapy.
– Daniel nie ma, bierze na
kreskę. Nie załamuj się. Fatalnie wybrałaś, ale zawsze możesz
się rozwieść, trafić lepiej lub samej sobie poradzić. Czasami
myślę, że lepszą byś miała pomoc od państwa, gdybyś go
zaskarżyła o alimenty niż z nim na karku.
– To twój przyjaciel –
zauważyła rudowłosa.
– No i przyjacielem jest
cudownym, ale nie będę ukrywała swoich poglądów i tego, że jak
na mój gust, to mężem i ojcem jest do bani – odpowiedziała
szczerze do bólu. – Jakbyś go szukała, to jest u jakiegoś
Tomasza czy Tobiasza. Facet chyba wynajmuje gdzieś w centrum. Wpadnę
jutro jak coś, bo teraz padam z nóg, a nie wiem czy matka...
nieważne. – Wyszła, nawet nie robiąc papa starszemu z chłopców.
Margareta nie lubiła dzieci.
Otworzyła drzwi zamknięte na
trzy spusty. Przełożyła butelki z komody na zniszczony blat
kuchenny. Nie paliła przy tym światła, poruszała się po omacku,
przez co o mały włos, a staranowałaby siedmioletniego brata.
– Była impleza! –
poinformował wesoło, wyszczerzając przy tym zęby w uśmiechu.
Brakowało mu przednich jedynek.
– Taaa? Fajnie –
skomentowała bez entuzjazmu. – Jadłeś coś? – zainteresowała
się.
– No, frytki od Chińcyka –
odpowiedział. – Kewin też jadł, ale wolał kulcaka.
– To idź kulcaku spać, a ja
cię wykąpię przed tym jak wyjdziemy do szkoły, dobra? –
zapytała, kucając przy nim. – Cały się lepisz. – Niemal się
wzdrygnęła, gdy zaczął się do niej przytulać. – Nienawidzę
jak jesteście tacy ujebani – wymsknęło się jej niemal
samoistnie.
– Ujejani? – usiłował
powtórzyć.
– Brudni.
– Ale, że tak kulewsko? –
dopytywał dalej.
– Bo ci zaraz przypierdolę –
wymsknęło jej się przekleństwo po raz kolejny. Margareta
naturalnie nie miała cierpliwości do dzieci, a gdy była zmęczona,
to zdawała się jej mieć jeszcze mniej. – Idź już spać! –
Uniosła się, a siedmiolatek powoli, ociągając się, zniknął za
białymi drzwiami z chropowatą szybą, wytykając przy tym język w
kierunku siostry.
Z kuchni przeszła do łazienki
i przy otwartych drzwiach rozpoczęła zmywanie makijażu.
Przeszkodził jej Konrad, który ubrany w oryginalny, dresowy
komplet, oparł się o futrynę i zaczął poprawiać srebrny łańcuch
z krzyżem, wiszący na jego karku.
– Cześć – przywitał się,
nawet serdecznie przy tym uśmiechnął.
– Cześć – odpowiedziała
tonem bez wyrazu. Nie było w niej złości ani rozczarowania. Od lat
rozczarowywała ją tylko matka. Natomiast jej co rusz nowi partnerzy
byli dla Margarety całkiem obojętni.
– Ładnie to tak się szlajać
po nocach? – zapytał niby żartem.
– Nie baw się w mojego ojca.
– Odłożyła płyn do demakijażu do plastikowego koszyczka
stojącego na pralce i zajęła się rozczesywaniem włosów oraz
związywaniem ich w wysoki kucyk.
– Nie zamierzałem. Ja będę
już leciał.
– Widzę przecież, że masz
buty na nogach i dla odmiany nie paradujesz po mieszkaniu w samych
slipach.
– Złośliwości koniec –
zapowiedział i położył trzy zmięte pięćdziesiątki na białej
pralce. – To jakby Ania znowu zapiła i mały nie miał na mleko
czy pampersy. Kup mu, dobra?
– Skąd masz pieniądze? –
zapytała zaraz po tym, gdy schowała je do kieszeni.
– Teraz to ty nie baw się w
moją matkę – odpowiedział, puścił do niej oczko, przyjaźnie
się uśmiechnął i wyszedł, zamykając za sobą drzwi na klucz.
Miał klucz i właśnie to najbardziej zdziwiło Margaretę.
Daniel obudził się na
rozłożonej kanapie, przykryty starym, ale czystym i pachnącym
płynem do płukania, kocem. Bez pytania właściciela mieszkania,
chwycił za karton soku, który leżał na stole, nieopodal jego
posłania. Miał szczęście, bo sok był jeszcze nieotwarty, a tym
samym pełny. Tego dnia wyjątkowo go suszyło. Ledwie zaczął pić,
a już usłyszał komentarz:
– Coś ty się do tego
przyssał jak niemowlak do cyca?
Daniel odstawił kartonik od ust
i spojrzał na przyjaciela mętnym, zaspanym, przepitym wzrokiem.
Podziwiał go, że ledwie dzień nadszedł, a on już był w pełni
ubrany. Co prawda, miał na sobie taki strój jakiego Daniel w życiu
by nie założył, ale uznał, że o guście czy też jego braku, nie
należy dyskutować, zwłaszcza o tak wczesnej porze.
– Zrobiłem ci śniadanie. –
Muskularny blondyn wskazał głową na kuchnię, gdzie znajdował się
stół, a na nim talerzyk z jajecznicą i czterema kanapkami.
– Dzięki – tylko tyle był
w stanie z siebie wydobyć w odpowiedzi, gdyż głowa niemiłosiernie
go bolała i jeśli miałby być szczery, to nie myślał wtedy o
jedzeniu, a o tym, by kolejny raz zapaść w sen i przespać tego
niemiłosiernego kaca. Nie chciał jednak nadużywać gościnności
kolegi, więc podniósł swoje rozleniwione cztery litery z kanapy i
przeniósł je na kuchenny taboret.
Zaczął grzebać łyżeczką w
jajecznicy, zastanawiając się dlaczego nie otrzymał do konsumpcji
widelca. Jego zdaniem widelec byłby znacznie wygodniejszy.
– Bardziej boli cię ogólny
czy moralny? – zapytał Tomasz, opierając się o szafkę ze
zlewozmywakiem. Kubek z ciepłą herbatą trzymał w dłoni, co jakiś
czas z niego popijając.
– Co? – Daniela głos zdarty
był tak bardzo, że ledwo był zrozumiały. Na dodatek jego nos
sprawiał wrażenie zatkanego katarem.
– O kaca pytam. Bardziej boli
ogólnik czy moralniak? – Otworzył szeroko oczy, a wtedy tęczówki
zabłyszczały. Oczekiwał odpowiedzi. Nieco przy tym kpił, a
przynajmniej na to wskazywał jego uśmieszek.
– A po czym niby mam mieć
moralniaka?
– Ta dziewczyna...
– Marika – przerwał Daniel
i swym starym zwyczajem przejęzyczył imię przyjaciółki. – To
tylko przyjaciółka.
– Przyjaciółka? – nie
dowierzał Tomek. – Niech ci będzie.
– Nie „niech ci będzie”!
– uniósł się. – Mówię całkiem serio. To moja sąsiadka.
Znam ją od dziecka.
„Znam ją od dziecka” w
połączeniu z „to moja sąsiadka” wpędziło Tomasza w pewne
zakłamanie. Daniel pochodził z bardzo szanowanej i majętnej
rodziny. Dopiero gdy w młodym wieku związał się z kobietą z
biedniejszej sfery społecznej i zrobił jej dzieciaka na tylnym
siedzeniu dziadkowego samochodu, to został skreślony przez swych
najbliższych. Tomek pomyślał więc, że Margareta, a dla niego
wtedy jeszcze Marika, jest sąsiadką Daniela z dawnych lat, z
tamtych stron, z tych małych, jednorodzinnych domków wzniesionych
na obrzeżach miasta.
W tym zakłamaniu, odnośnie
pochodzenia dziewczyny, utwierdziła Tomka jeszcze jedna rzecz. Był
nią mundurek szkolny, który na niej zobaczył w chwili, gdy
podwoził Daniela pod dom. Oni wchodzili do bramy, a ona z niej
wychodziła. Nastąpiło standardowe zderzenie, przez które omal nie
oblała się pitnym jogurtem. Przywitała się z nimi olewającym
„cześć wam, śpieszę się” i zniknęła za rogiem. Tomasz
pomyślał, że dziewczyna odwiedzała żonę Daniela, by ją
uspokoić co do jego nieobecności. W ogóle nie przyszło mu do
głowy, że uczennica prywatnego liceum może zamieszkiwać w takiej
dzielnicy.
– Fajne ma cyce, nie? –
zapytał Daniel, dostrzegając nagłą nieobecność kolegi, który
choć ciałem stał nadal przy nim, to myślami zdawał się być
zupełnie w innym miejscu, a już z pewnością przy innym kimś.
– Co?
– No Marika.
– Ach tak... nie przyjrzałem
się – odpowiedział całkiem zmieszany, co było autentyczną
prawdą, gdyż dziewczyna zawróciła mu w głowie, ale samymi
oczami, ich barwą, mieszaniną turkusu i błękitu.
– Zapewniam cię, że nie
wyszły spod ręki chirurga.
– Sprawdzałeś? –
Uśmiechnął się pod wpływem niedowierzania.
– Nie musiałem, to widać.
Widziałem ją bez stanika. Wchodzisz?
– Będę leciał, spieszę się
na siłownię. Chciałem cię tylko podwieźć, byś znowu nie
zbłądził.
– Na moim miejscu też byś
błądził.
– Nie jestem na twoim miejscu,
Daniel. Ani ty nie jesteś na moim. Życie nie jest lepsze ani gorsze
od naszych marzeń. Jest po prostu zupełnie inne. Pogódź się z
tym i staw mu czoła albo weź sznurek i zawiśnij. To będzie twój
wybór – odparł zdradzając swoje nagłe zdenerwowanie. –
Żegnam.
Nim dwudziestotrzylatek zdążył
jakoś zareagować na słowa i pożegnanie przyjaciela, to Tomka już
nie było. Mężczyzna wsiadł do swojej granatowej skody fabii i
ruszył na pływalnie, gdzie mieściła się także siłownia i salka
bokserska. W rękawicach czuł się jak w swoim żywiole. To tam
spalał nadmiar energii, by móc poradzić sobie z bezsennymi nocami.
To tam wyładowywał stres i agresję. Zdarzało się jednak też
tak, że we własnym mieszkaniu, za pomocą gołych pięści i
materaca przybitego do ściany odpędzał demony przeszłości.
Tego dnia znacznie szybciej
skończył trening niż z początku planował. Nie mógł się na
niczym skupić. Jemu też bywało ciężko i potrzebował kogoś przy
swoim boku, choćby dla towarzystwa. Miał jeden z nowszych modeli
laptopa i modem ze stałym łączem internetowym, ale rzadko z niego
korzystał, nie miał na to czasu. Żył jak większość – w
ciągłym pędzie i zabieganiu. Wyjątkowo jednak przysiadł do
laptopa, uruchomił znany portal społecznościowy, który na rzecz
Facebooka już nieco stracił na popularności. Nie mógł tam
znaleźć Margarety po imieniu, gdyż Daniel nazywał ją Mariką,
ale odnalazł ją po szkole i zdjęciu klasowym, do którego
podłączona była pineska z jej prawdziwymi danymi. Zdecydował się
napisać wiadomość. Zapytał się zwyczajnie, co tam u niej, jakie
ma plany na resztę dnia i czy nie zechciałaby gdzieś wyjść albo
do niego wpaść.
„Nie lepiej od razu napisać,
że chcesz się umówić?” – odpisała w odpowiedzi po niespełna
godzinie. Akurat miała zajęcia informatyczne, więc nie było
problemem zalogowanie się na swoje konto.
„Chcę.” – przyznał.
Zaimponował jej lekko tym, że
użył odpowiedniej końcówki. Większość mężczyzn, których
przyszło jej znać, nie traciła czasu na posługiwanie się
polskimi znakami. Pomijali nawet „ó” często nie na rzecz „o”
a błędnego „u”. Tomek użył „ę”, co stawiało go w dobrym
świetle.
„A więc tak... Co u mnie
zapytałeś przez grzeczność. Natomiast drugie pytanie padło tylko
dlatego, iż chcesz, by na trzecie odpowiedź brzmiała „tak”, a
jeśli będzie brzmiała „nie”, to chcesz bym podała
usprawiedliwienie.”
Przeczytał jej słowa kilka
razy i wciąż nie wiedział co ma na nie odpowiedzieć, a gdy w
końcu zabrał się do odpisywania, to ona go ubiegła.
„Będę za jakieś półtorej
godziny u Ciebie, ty szykujesz obiad i nie zapomnij o deserze. Jeść
obiad bez deseru, to tak jak być we Włoszech, w Italii, i nie zjeść
spaghetti.”
Uśmiechnął się do monitora i
nie pytał jej skąd będzie miała jego adres. Domyślił się, że
weźmie go od Daniela. Pomimo tego jednak podał jej dokładnie nazwę
ulicy, numer klatki schodowej oraz mieszkania. Zanim odszedł od
komputera sprawdził jeszcze nazwy włoskich deserów. O ile był w
stanie sam przygotować obiad, o tyle na pieczenie wolał się nie
porywać. Wybrał więc złożenie zamówienia telefonicznie w jednej
z lepszych kawiarni i odbiór osobisty ciasta.
Margareta spóźniła się modne
pięć minut, ale nie było to jej winą, a deszczu, który wolała
przeczekać w szkolnej bibliotece. Była to jedna z tych ulew, która
spuszczała z nieba duże i częste krople, ale jednocześnie szybko
mijała, ślad po niej ginął, a na niebie pojawiała się kolorowa
tęcza.
– Cześć – powiedziała,
przekraczając próg.
– Jesteś odważna –
skomentował, pomagając jej wyswobodzić się z turkusowej narzutki.
Odwiesił ją na wieszak.
– Dlaczego tak uważasz?
– Przychodzisz do obcego domu,
do obcego mężczyzny...
– Nie przesadzajmy –
przewała mu szybko. – Jesteś kumplem Daniela, a on ręczy za to,
że nie zrobisz mi krzywdy. – Przeczesała rozpuszczone blond
włosy, zarzucając je przy tym do tyłu. – Poza tym, to tylko
kumpelski obiad. Nic zobowiązującego – dodała i zaczęła
ukradkiem rozglądać się po pomieszczeniu.
Wnętrze ani trochę jej się
nie podobało, ale zaimponowała jej przestrzeń. Sufit był bardzo
wysoko, wszystkie drzwi były duże i dwuskrzydłowe, a do tego,
zamiast paneli, na podłodze znajdował się stary, ale odnowiony na
wysoki połysk parkiet. Jednak kolory ścian, rodzaje mebli i stare,
drewniane okna nie przypadły jej do gustu. Pomimo tego zasiadła na
wskazanym miejscu, przy stole i wyczekiwała podania posiłku.
– Zaczniemy od wina –
zaproponował Tomek i zajął się odkorkowywaniem butelki.
– Jakżeby inaczej –
skomentowała, uznając w duchu, że to bardzo oklepane.
Szczerze, to nie liczyła na
wiele po tym spotkaniu. Właściwie nie liczyła na nic. Tomasz był
za biedny, by stać się jej klientem. Chciała więc tylko zabić
czas, nudę i opóźnić jak najbardziej w czasie powrót do domu.
Cieszyła się, że najpóźniej za tydzień zamieszka w mieszkaniu
Huberta brata i będzie miała matkę alkoholiczkę oraz młodsze
rodzeństwo z głowy. Braci na swój sposób kochała, ale była zbyt
zimna, by im to okazać i zbyt zapatrzona w swój cel, by
zaprzepaścić go na rzecz ich dobra, roztaczania nad nimi opieki.
Tłumaczyła samej sobie, że nie ona od tego była, że to zadanie
jej matki. Z takim usprawiedliwianiem swych poczynań żyło jej się
znacznie prościej, niż gdyby miała utwierdzać samą siebie w tym,
że dokonuje błędnych wyborów.
– Co będziemy jeść? –
zapytała, po czym przybliżyła brzeg kieliszka do pomalowanych na
malinowo ust.
– Stwierdziłem, że lubisz
Włochy, bo wspomniałaś o nich w wiadomości, więc...
– I co z tego? – przerwała
mu. – To, że wspomniałam, nie znaczy, że...
– Mogłaś wspomnieć o
ruskich pierogach albo francuskich czy duńskich frytkach, a ty
wspomniałaś o włoskim spaghetti – przypomniał.
– Niech ci będzie. Lubię
Włochy – poddała się. – Niech zgadnę. Będziemy jeść
spaghetti?
– To by było zbyt oklepane. –
Poczuł jak robi mu się gorąco od atmosfery jaka między nimi
zapanowała. Zdecydował się na rozpięcie kilku górnych guzików
popielatej koszuli i zniknięcie w kuchni. Wrócił z pizzą.
– Wow! –
skomentowała. – Tego się nie spodziewałam.
– Tylko nie mów, że nie
lubisz pizzy – uprzedził, zajmując miejsce naprzeciwko niej.
– Lubię, nawet bardzo, ale
staram się jej nie jeść. Ciężko ją potem zrzucić.
– Już rozumiem – rzekł, a
ona spojrzała na niego pytająco, jakby zupełnie nie wiedziała o
co mu chodzi. – Jesteś z tych kobiet, które gdy dostają kwiaty i
nie daj Boże są to róże, to zamiast podziękować, to marudzą,
że pokłuły się o kolce. Pewnie gdybyś dostała śniadanie do
łóżka, to narzekałabyś, że zabrano ci kilka minut snu i byłaś
zmuszona przeznaczyć je na jedzenie. Strach cię zaprosić do kina,
bo trudno trafić w odpowiedni film. Czy jest coś co lubisz i
jednocześnie nie widzisz tego negatywnych stron? – zapytał
zaciekawiony i przyłożył palce do brody, podrapał ją sunąc
paznokciami na lewo i prawo.
– Ciężko mi znaleźć coś
co lubię, a jednocześnie mnie nie drażni – przyznała. – Może
lepiej jedzmy, a nie rozmawiajmy, co? – zaproponowała, gdyż
szczerze nie chciała, by jakiś samozwańczy psycholog dokonywał
obdukcji jej charakteru.
– Dla ciebie rozmowa oznacza
walkę, prawda?
– A to źle? – oburzyła się
i już miała mu wytknąć, że on pierwszy zaczął się mądrzyć,
a ona jedynie przyjęła jego zasady gry.
– To nie źle, ale tragicznie
– stwierdził szybko. – Oczywiście słowna szermierka bywa
ciekawa i fascynująca, może rozniecić taki... ogień, ale gdy
zamienia się w walkę bez celu i bez powodu, to już całkiem traci
na smaku. – Posmarował kawałek pizzy sosem pomidorowym i
cierpliwie wyczekiwał jakieś pyskówki z jej strony.
– Dobrze, zatem zamiast się
kłócić, to się poznajmy. Ulubiony kolor?
– Niebieski.
– Mój czerwony. Sam tutaj
mieszkasz?
– Ze współlokatorem i
czasami u nas Daniel bywa. Ostatnio coraz częściej okupuje kanapę
w salonie.
– Czemu go nie wygnasz?
– Wygnasz? – zdziwił się.
– To mój kumpel, takich rzeczy nie robi się kumplom.
– Ale robi się ich żonom? –
dopytywała złośliwie. – Przetrzymujesz go, a on...
– Nie, nie, nie, stój! –
Uniósł otwarte ręce do góry, na wysokość twarzy, jakby chciał
ją zatrzymać, choć przecież nigdzie się nie wybierała. – Ja
nikogo nie przetrzymuję, ja jedynie nie odmawiam nikomu gościny.
Nie można manipulować ludźmi, a wiadomo, że jakby nie spał tu,
to pewnie spałby gdzie indziej. Jednak brak bezpiecznej przystani na
nocleg nic by w jego zachowaniu nie zmienił. Jesteś inteligentna,
więc musisz zdawać sobie z tego sprawę.
– Zdaję, ale moim zdaniem i
tak powinien być przy żonie i synach, zwłaszcza teraz. Sama mam
ochotę mu do dupy nakopać, a ty robisz mu za szofera, Tobiaszu.
– Tomku – poprawił ją,
lekko się przy tym uśmiechając. – Ty z nim piłaś –
wypomniał.
– Aby dowiedzieć się co tak
naprawdę nie gra. Czemu nie wspiera Sylwii...
– Jemu też jest trudno! –
uniósł się i zaraz po tym zdał sobie sprawę, że zareagował za
ostro.
– O czym ty mówisz?
– Zapomnij.
– O czym mówiłeś!?
– Mówię o tym, że Daniel
nie wie jak ma wspierać Sylwię, gdy nie umie powiedzieć jej
prawdy.
– Jakiej prawdy? – Wzruszyła
jednym ramieniem i zdawała się już niczego nie wiedzieć...
niczego nie rozumieć.
– Jakiś czas temu był u mnie
z Michałem. W szpitalu. Nie mogę ci więcej powiedzieć.
– Jak to u ciebie w szpitalu?
Tomasz spojrzał na Margaretę i
choć uznał, że odpowiedź na to pytanie jest nieważna w obliczu
choroby syna ich wspólnego przyjaciela, to jednak jej udzielił:
– Jestem lekarzem,
neurologiem.
– Nie spodziewałabym się –
przyznała, gdy dała radę wyjść z osłupienia. – Nie wyglądasz
na...
– Na lekarza?
– Na kogoś tak starego –
odpowiedziała całkiem szczerze, czując jak plącze się jej język
i wszelkie myśli. Musiała też przyznać przed samą sobą, że
oceniała go po wyglądzie, ubiorze, samochodzie, wyposażeniu
mieszkania, przez co do głowy by jej nie przyszło, że może mieć
taki, a nie inny zawód.
– Mam trzydzieści dwa lata.
– Wybacz dociekliwość, ale
lekarze nie zarabiają mało. Dlaczego mieszkasz tu, jeszcze ze
współlokatorem?
„Dlaczego interesują cię
moje finanse?” – przeszło mu przez myśl, ale na głos
wypowiedział jedynie:
– Nie lubię być sam.
Nawykłem do obecności ludzi i to od dziecka. W akademiku też
ciągle ktoś był. Przyzwyczaiłem się, nie umiem odzwyczaić.
– Masz syndrom porzuconego
dziecka, czy jak? – zapytała wprost.
– Akurat trafiłaś –
odpowiedział takim tonem, że dreszcze przebiegły jej po plecach.
Oczy Margarety z zaskoczenia
stały się większe niż pięciozłotówki.
– Jezu, Tomek, przepraszam. Ja
nie chciałam...
– Daj spokój. Nie mogłaś
wiedzieć. Urodziła mnie bardzo młodo, zostawiła z babcią, a gdy
ta zmarła, to trafiłem do domu dziecka. Ale skoro już tak szczerze
sobie rozmawiamy, to jesteś sama?
– Nie, mam rodzeństwo. –
Uśmiechnęła się łobuzersko, przez co wywnioskował, że
doskonale wiedziała czego dotyczyło jego zapytanie.
– Dobrze wiesz, że nie o to
pytałem.
– Tak, tak, wiem. Jestem sama.
Wolna, jeśli o to ci chodziło.
– Nie wierzę. Taka kobieta
jak ty i samotna. – W jego oczach pojawiło się zwątpienie w
prawdziwość jej słów.
– Widocznie mężczyźni boją
się mojego piękna i inteligencji. Wolą kobiety, które posiadają
tylko jedno z dwóch. I nie zaprzeczaj, że jest inaczej.
– Uważasz, że prawdziwy
facet boi się charakternej, pyskatej, inteligentnej i niebywale
pięknej blondyny o turkusowych oczach? – zapytał i zabrał się
za dolewanie wina. Rozlał całe, więc wstał i podszedł do komody,
z której wyciągnął kolejną butelkę.
– Prawdziwy, by się może i
nie bał, ale w dzisiejszych czasach tacy są albo zajęci, albo ja
ich po prostu nie spotykam. Czemu wybrałeś taki zawód? –
Podstawiła swój kieliszek, dając do zrozumienia, by go napełnił.
– Przypadek. Czemu wybrałaś
taką szkołę? – odbił piłeczkę, jakby toczyli pojedynek w
pingponga.
– Większe możliwości
dostania się na studia, świetni pedagodzy, fachowi wręcz, no i ten
klimat szkoły, a nie ulicy – odpowiedziała, wpatrując się w
jego oczy. Uznała, że są ładnej, zielonej barwy, zupełnie
niespotykanej jak na jasnego blondyna.
– Twoi rówieśnicy częściej,
chyba, wybierają miejsca gdzie nie trzeba się uczyć, a łatwo
zdać. No i w tamtych miejscach panuje klimat ciągłej zabawy i
beztroski.
– Tak, tak, i narkotyków, i
seksu w toalecie, gdzie małolaci spuszczają się zanim jeszcze
włożą.
Po takich słowach Margarety
Tomek aż zakrztusił się winem.
– Rozumiem, że chciałaś być
od tego jak najdalej. To się chwali – skomentował całkiem
szczerze i musiał sam przed sobą przyznać, że dziewczyna nie
zachowuje się jak typowa siedemnastolatka. Dostrzegał w niej
dorosłą partnerkę do rozmów i nie tylko do rozmów.
– Nie pochwalałbyś mnie,
gdybyś mnie naprawdę znał.
– Pragnę poznać.
– Mnie czy moje ciało? –
zapytała prosto z mostu.
– I jedno, i drugie –
wymsknęło się niemal samoistnie z jego ust, ale nie zamierzał za
to przepraszać. Uznał, że jeśli na niego naskoczy, to odwróci tę
wypowiedź w komplement odnośnie jej urody.
– Pierwszy raz nie wiem co
odpowiedzieć. Widzisz coś zrobił, zatkało mnie. Kurwa, nienawidzę
tego uczucia, gdy nie wiem co powiedzieć.
– Nie klnij – zwrócił jej
uwagę.
– A to niby dlaczego?
– Bo ani inteligentnej
kobiecie, ani kulturalnemu mężczyźnie to nie pasuje.
– Kim jesteś, by to oceniać?
– Kimś z kim rozmawiasz –
odparł nieustępliwym tonem.
– Lubisz stawiać na swoim,
co? – rzuciła nagle takim pytaniem i tym razem to jemu odebrało
mowę na krótki moment.
– Nie wiem. Chyba nic za
wszelką cenę – odpowiedział niepewnie, nieco zmieszany.
– Ale jednak, lubisz to. Takie
poczucie wyższości i wielkości zarazem. Takie twoje zdanie i
wymuszenie na kimś, by się z tobą zgodził. U ciebie to nawet nie
przekonywanie, to decydowanie za kogoś. Nie zaprzeczaj, widać to z
kilometra.
– Co jeszcze widać?
– Że opróżniamy właśnie
drugą butelkę wina, a to znaczy, że jeśli teraz nie wyjdę, to
skończy się to tak, że oboje będziemy tego żałować.
– Mam jeszcze trzecią butelkę
w zanadrzu – stwierdził i gdy ona wstawała z miejsca, to on
podążył za nią. Wyprzedził ją i zaszedł drogę. Oparł się
dłońmi o obydwie strony futryny. – Ja nie będę żałował –
dodał, wpatrując się w turkus jej spojrzenia.
– Ale ja będę. Nie lubię
związków – odparła, przeszła pod jego ręką i ściągnęła z
wieszaka swoją narzutkę.
– Odprowadzić cię?
– Nie, dziękuję, poradzę
sobie.
– A deser!? – krzyknął,
gdy mocowała się ze starym i szwankującym zamkiem przy drzwiach. –
Sama mówiłaś, że...
– Jaki deser? – zaciekawiła
się.
– Tiramisu – odpowiedział.
– Rano. Co robisz rano?
– Mam do pracy na popołudnie,
więc... możesz wyjść i przyjść tutaj rano, albo możesz zostać.
Decyzja należy do ciebie.
– Wrócę rano – zapewniła,
a kiedy do niej podszedł od tyłu, to poczuła dziwny rodzaj
strachu. Nie do końca było to coś co wpędzało ją w przerażenie,
ale nie było to komfortowe uczucie, gdy plecami dotykała jego
muskularnej klatki piersiowej, a przed sobą miała drzwi, które nie
chciały się otworzyć.
Sięgnął do zamka, przy okazji
kosztując zapachu jej włosów i ciała. Starał się zapamiętać
rodzaj jej perfum, choć wiedział, że nie byłby w stanie ich
później rozpoznać na sklepowej półce w Douglasie.
Otworzył przed nią drzwi i pozwolił jej opuścić mieszkanie. Sam
zajął się sprzątaniem, zmywaniem i robieniem prania. Margareta do
złudzenia mu kogoś przypominała. Nie z postawy i zachowania, ale z
wyglądu. Była podobna do jego pierwszej, i jak dotychczas, jedynej
dziewczyny. Tak jak ona miała blond włosy i niebieskie oczy.
Przypominała mu o błędzie, który popełnił, o dniu, o którym
chciał zapomnieć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz