Rozdział 3: Bez
zobowiązań
Margareta postąpiła tak jak
ustaliła z Tomaszem dzień wcześniej. Przyszła do niego z samego
rana, by zjeść obiecane tiramisu i wypić mocną, czarną kawę z
dużą ilością cukru. To wtedy zauważyła, że Tomek nie słodził,
choć przełykał gęstą breję krzywiąc się z każdym łykiem.
Nie omieszkała zapytać dlaczego tak właśnie jest.
– Dieta – odpowiedział
krótko i niezwykle konkretnie.
– Dieta? – zdziwiła się.
Oparła wygodniej o oparcie krzesła i splotła ręce na piersi,
jakby wyczekiwała kontynuacji tego tematu.
– Trener nie pozwala –
objaśnił.
– Masz trenera?
– Boks to moje życie.
– To się czasami nie kłóci
z twoim zawodem?
– Jeśli się chce, to
wszystko można w życiu pogodzić – powiedział z uśmiechem
prawdziwego szczęśliwca. – A przynajmniej warto spróbować –
dodał i przy tym nieco sposępniał, zamyślił się.
Margareta objęła łyżeczkę
ustami w sposób niezwykle seksowny, także się zamyśliła. Ona
jednak w przeciwieństwie do Tomka nie zaprzątała sobie głowy
sprawami przeszłości, a nim samym. Zastanawiała się jakie są
motywy jego działania i jaki ma plan odnośnie niej samej. Szczerze
wątpiła, że bawią go rozmowy o niczym, i że jest w stanie uważać
małolatę za godnego kompana do konwersacji. Margareta nie była
głupia, a naiwność utraciła jeszcze przed poświęceniem swej
niewinności. Wiedziała na czym ten świat stoi, jak i to dzięki
czemu się obraca.
– Nie uważasz, że to trochę
dziwne – zaczęła, postanawiając zagrać po części w otwarte
karty. Chciała, by Tomek odkrył swoje.
– Co wydaje ci się dziwnym?
– Ty – rzuciła prosto w
jego oczy.
Na krótki moment turkus jej
spojrzenia, zmierzył się barwą zieleni, która migotała w jego
tęczówkach. Przeszło jej przez myśl, że kolor jego oczu jest
niczym szmaragdy. Przypomniało jej się, że kiedyś lubiła ten
kamień. Lubiła... Przestała lubić.
– Co sprawiło, że zechciałeś
mnie poznać? – Wstała i ponownie oparła się o oparcie krzesła,
z tą różnicą, że teraz uczyniła to rękoma. – Wybacz, ale to
nie jest szczególnie normalne, by dorosły facet uganiał się za
dziewczynką.
Tomek spuścił głowę, ale nie
było w tym geście ni cienia wstydu. Zareagował tak jedynie na
słowo „dziewczynka”, które Margareta wypowiedziała w sposób
wydający mu się być bardzo niegrzecznym. Domyślił się, że
dziewczyna z nim flirtuje. Uśmiechnął się więc ciepło i
postanowił przyłączyć się do jej gry, a jednocześnie nadać tej
grze trochę dosadności.
– Lubię młodsze. – Idąc w
jej ślady podniósł tyłek z krzesła i stanął za nim, by móc
oprzeć się rękoma o oparcie.
– Ile młodsze? – podjęła
temat i zaczęła spacerować po pokoju, przyglądając się pustym,
w niektórych miejscach popękanym ścianom. – Ciekawi mnie czy nie
zakrawa to o pedofilię.
– Nie sądzę. Młodsze, ale
dojrzałe.
– To dziwny oksymoron.
– Co?
– Młodsza dojrzała, to
niemal jak czarny śnieg czy biała sadza.
– A więc o to ci chodzi. –
Przespacerował się na tyle, by nie mówić do jej pleców, by
patrzeć jej w twarz, gdy będzie przyznawał się do własnych
upodobań odnośnie kobiet i tłumaczył czym jest to spowodowane. –
Mówiąc, że młodsze, ale dojrzałe, miałem na myśli, że nie
kręci mnie dziecko. Nie wyobrażam sobie, by podniecał mnie brak
krągłości – przy wypowiadaniu tych słów akurat ją mijał,
więc skorzystał z okazji i spojrzał na jej pupę.
– Dobrze. – Podrapała się
po podbródku. – To tłumaczy czemu nie lubisz młodszych
dziewczyn, ale czemu nie lubisz starszych? Wybacz to pytanie, ale
jesteś już w takim wieku, że chyba powinieneś... rozglądać się
za żoną, za kimś w swoim wieku, kimś z równie ustawionym życiem
jak twoje.
– Twoje nie jest ustawione?
– Nie mówimy teraz o mnie –
szybko się wymigała.
– Margarito...
– Margareto – poprawiła go.
– Dobrze, przepraszam –
zmieszał się nieco i nawet zawstydził taką pomyłką. – Jestem
już starszym facetem i mam swoje przyzwyczajenia. Kobieta
dorównująca mi wiekiem, także miałaby już swoje przyzwyczajenia.
– I co z tego? – dopytywała.
Chodzili wkoło, zataczając
coraz mniejsze okręgi. Czasami się mijali, a czasami szli w
niewielkiej odległości od siebie, jakby gęsiego. Tomkowi przeszło
przez myśl, że bawią się w owieczkę i wilka. Obawiał się tylko
tego, by nie wyjść z tej zabawy ostatnim baranem. Przy Margarecie
musiał uważać na niemal każde z wypowiadanych słów. Była
dociekliwa, łapała go za tak zwane słówka i potrafiła
wychwytywać dwuznaczności.
– Po prostu, gdyby nasze
przyzwyczajenia się z sobą kłóciły, to byśmy się kłócili.
– Uważasz, że z młodą
dziewczyną byś się nie kłócił?
– Także bym się kłócił,
ale z racji wieku, to ja byłbym górą. Więcej wiem, więcej
przeżyłem, nie tak źle na tym wyszedłem. – Odwrócił się i
wyciągnął ręce przed siebie, ale nie złapał Margarety za
ramiona. Dał jej jedynie do zrozumienia, by się zatrzymała. –
Ona dopiero wchodziłaby w dorosłe życie, więc jej doświadczenie
byłoby prawie zerowe. Poza tym jej łatwiej byłoby się dostosować
– dokończył.
– Do ciebie?
– Do nas.
Zaśmiała się, ale uczyniła
to bezgłośnie.
– Dajesz mi do zrozumienia, że
lubisz się rządzić i starsza babka, by ci na to nie pozwoliła –
wypaliła wprost.
– Cholernie – przytaknął.
– Co cholernie?
– Cholernie lubię się
rządzić – objaśnił i nie czekając na to aż ponownie się
odezwie, znowu wystawił ręce przed siebie, tym razem zaciskając
dłonie na jej ramionach.
Moment, w którym przyparł ją
do ściany był straszny. Wydawał jej się być czymś groźnym, a
jednak dał radę wzbudzić podniecenie na tyle silne, że nie miała
ochoty przerywać tego co właśnie rozpoczął.
– Starsza kobieta, też by mi
na to pozwoliła – stwierdził pewny swego. – Tylko frajda byłaby
znacznie mniejsza – dopowiedział szeptem wprost do jej ucha.
Zaczął zataczać językiem okręgi tuż pod tym uchem, na
najbardziej wrażliwym fragmencie szyi.
Zdecydowała się go dotknąć.
Przyłożyła więc swoje dłonie do miejsca nad jego łokciami.
Poczuła miękkość koszuli w biało-granatową kratę. Materiał
opinał jego muskularne ramiona i zdawał się zaraz na nich
rozerwać. Odnosiła wrażenie, że wystarczyłoby tylko odrobinę
bardziej napiął mięśnie i jakiś szew puściłby bez zbędnych
oporów. Do podobnego wniosku doszła, gdy dłonie przełożyła na
męskie łopatki, idealnie zarysowane pod tym, zdającym się być za
ciasnym, ubraniem.
– To chyba nie ma sensu –
powiedziała, nim zamknął jej usta pocałunkiem.
Całował w taki sposób w jaki
ona tego nie znosiła. Język wnikał za głęboko, a jego właściciel
zdawał się kierować przy tym czystym egoizmem. Coś jednak
sprawiło, że ciekawa była tego co może wydarzyć się później,
dlatego nie przerwała tych katuszy i nie starała się nauczyć
swojego nowego kochanka delikatności. Zresztą, nadmiernej
delikatności też nie byłaby w stanie znieść, a przynajmniej
wtedy tak jej się wydawało.
Pierwsza dobrała się do jego
koszuli, ale udało jej się odpiąć tylko jeden z guzików,
skończyło się bowiem na mocnym smagnięciu po dłoniach i ostro
wypowiedzianym:
– Zostaw.
Nim ogarnęła to co on mówi,
jak to brzmi, co robi, to on już trzymał jej nadgarstki w stalowym
uścisku i przyciskał do ściany nad głową. Jego pocałunki, o ile
to jeszcze było możliwe, nabrały na intensywności i także na
agresji.
Zdaniem Margarety w Tomku było
bardzo dużo agresji i to takiej, której samo słowo „agresja”
nie określało, ale ona w myślach używała właśnie tego, bo nic
bardziej trafniejszego nie przychodziło jej do głowy. Ta agresja
była dziwna, bo opierała się na specyficznym rodzaju przemocy, na
takim, który nie przekraczał granic, wyczuwał bariery i nie
forsował ich.
Był zdyszany. Zmęczyły go
same pocałunki i siła jaką wkładał w utrzymanie jej rąk przy
ścianie. Walczyła z nim. Może nie było to pełne opieranie się,
ale dłonie chciała uwolnić. Sądziła, że on tego oczekuje, że
takiej walki właśnie łaknie.
Działała na niego. Jej gesty,
mimika twarzy, delikatne szarpnięcia, by móc na moment o czymś
zadecydować, podniecały go i działały tak jak najlepszy z
afrodyzjaków.
Oboje zdawali się zakochać w
tej szarpaninie albo przynajmniej na krótki moment byli ją w stanie
ukochać na tyle, by starać się na różne sposoby przedłużać tę
zakrawającą o brutalizm grę wstępną.
W końcu wylądowali na kanapie.
On ciągle będący w nienagannym ubraniu, jedynie z jednym rozpiętym
guzikiem przy koszuli. Natomiast jej rzeczy były bardzo wymięte, aż
w końcu nie było ich na niej wcale. Spotkały się z podłogą.
Rozpiął pasek, który miał
przy spodniach i nie wydobywając go ze szlufek dokończył dzieła,
czyli rozpiął guziki dżinsów. Powstrzymała go jednak przed
wprowadzeniem penisa do pochwy. Położyła jedną dłoń na jego
klatce piersiowej. Wcześniej czyniła różne gesty, które nie były
w stanie go zatrzymać, ale ten jeden miał jakby inny wymiar, jakby
wiedział, że musi przestać i na chwilę skupić uwagę na jej
oczach, a nie nagim, niemal idealnym biuście.
– Czego chcesz? – spytał
nieuprzejmie, jakby tylko niepotrzebnie przedłużała.
Dostrzegł w turkusowej barwie
brak urazy. Margareta nie wyglądała w jego oczach na osobę, która
miałaby zaraz prawić mu kazania, oczekiwać delikatności i
wymagać, by był milszy. Nie miała w planach stawać się
nauczycielką od dobrych manier.
– Bez zobowiązań –
wypowiedziała zdyszanym głosem, takim, jakby właśnie mieli za
sobą co najmniej ósmą milę.
Pokiwał głową, najpierw
czyniąc to jakby w zwolnionym tempie, a potem już bardziej ochoczo.
– Jasne – wyszeptał przez
lekko skrzywione usta i powrócił do tego co ona przerwała, czyli
do nagłego, szybkiego wtargnięcia w jej wnętrze.
– Nie żartuję! –
krzyknęła. – Nie chcę byś po tym czegoś oczekiwał.
– Nie będę – zapewnił
ostro i zaczął się poruszać.
Nie kochał się mechanicznie.
Co jakiś czas zataczał okręgi, zmieniał tempo, ale nie
dostosowywał go do niej. W końcu przyspieszył i zaczął lecieć
na łeb i na szyję, byleby dobrnąć do mety.
– Świetnie się pieprzysz –
głośno stwierdził, gdy opadał z wyczerpania, kładąc głowę na
jej ramieniu.
Zamilkła. Tak naprawdę nie
chciała komentować ani jego zachowania, ani tego całego aktu
fizycznej miłości. Było w tym coś co z pewnością jej się
podobało, ale wiele też było brak, by mogła określić to mianem
perfekcji. Było w niej coś z perfekcjonistki, z pedantki, ale
jednak w łóżku zdawała się lubić bałagan. W końcu przestała
myśleć, dochodząc do wniosku, że jest bardziej popieprzona niż
wydawało jej się wcześniej, że jest. To wtedy Tomek się odezwał.
Powiedział coś co zbiło ją całkiem z pantałyku.
Słowa jakie wypowiedział
brzmiały delikatnością jedwabiu i były jak muskanie niemal
nienamacalnego aksamitu.
– Pokazałaś mi, że umiesz
się pieprzyć, ale czy potrafisz się kochać?
Nie odpowiedziała mu, bo nie
umiała, nie wiedziała jak. Było zbyt dużo myśli w głowie, które
niekoniecznie dałyby się ubrać w słowa. Być może inna kobieta,
by sobie z tym poradziła, powiedziałaby co myśli i wyszłaby na
tym całkiem dobrze, ale ona nie była inną kobietą, ona nie umiała
mówić o uczuciach ani rozmawiać o doznaniach. Nauczona była dawać
rozkosz, a nie ją przyjmować, choć kiedyś było inaczej.
Tomek nagle zaczął całować
zupełnie odmiennie, delikatnie muskać, pieścić ustami, choć
ledwie dotykał wargami jej ciało. W tym jednym geście przypomniał
jej kogoś o kim za wszelką cenę starała się zapomnieć, teraz
jednak pragnęła o tym kimś pamiętać.
Leżąc, chłonęła każde nowe
doznanie, które pokrywało się z tym starym, tym sprzed lat. Wtedy
była młoda, bardzo młoda, niemal nielegalna. On był starszy,
dobrze zbudowany, choć jego koszula nie opinała aż tak torsu jak
ta Tomka. Na domiar wszystkiego Janek też był blondynem, ale jego
oczy nie były jak szmaragdy, a jak migdały o orzechowej barwie.
Nawet nie zauważyła kiedy omyłkowo wypowiedziała jego imię.
Tomasz jednak to zauważył i miał czelność po wszystkim zadać
pytanie. Nie uczynił jednak tego gniewnie, nie czuł zawodu, nie był
zrozpaczony faktem, że kochając się z nim wzywała kogoś innego.
– Kim jest Janek? – spytał
tak po prostu, siedząc w taki sposób, by mogła trzymać nogi na
jego udach. Wychylił się po butelkę nieotwartego szampana i zaczął
majstrować przy korku, by już po chwili ten mógł wystrzelić i
zrobić kolejną dziurę w styropianowych kasetonach, którymi
zdobiony był cały sufit.
– Janek? – zdziwiła się.
– Wypowiedziałaś jego imię.
Podaj kieliszki, proszę – polecił i wskazał na komodę, którą
miała za plecami.
Otworzyła oszklone drzwiczki i
wyginając się, tak jak to tylko było możliwe, starała się
dosięgnąć pierwszych dwóch z brzegu. Najpierw wyjęła jeden, a
potem drugi.
– To kim jest Janek? – nie
dawał za wygraną.
– Mężczyzną – zastosowała
specyficzny unik.
– Twoim?
– To nieważne.
– Był twoim? – dopytywał,
podając jej pełny kieliszek.
– Był przede wszystkim ojcem.
– Sięgnęła po szampana. Dłoń jej drżała, co nie uszło jego
uwadze.
– Twoim ojcem? – zapytał
nieco zszokowany.
– Oczywiście, że nie! –
niemal krzyknęła. – Był ojcem pewnego chłopca.
– Twojego chłopca? Masz
synka?
– A jakie to ma znaczenie? –
Wzruszyła ramionami i lekko się zaśmiała, ale w sposób
niezabawny, a bolesny.
Nawet on poczuł ten ból. Nie
wiedział czy ma rację. Nie był pewny czy Margareta ma dzieci, czy
wspomnianego chłopca urodziła i wychowała, czy tylko porzuciła, a
może usunęła za pomocą aborcji. Jednak jego oczy, pomimo tej
niepewności, zaszły łzawą mgłą. Potrząsnął głową,
przeganiając wszystkie czarne chmury jakie zebrały się dookoła.
– To nieważne. Wszystko jest
nieważne. – Uśmiechnął się do niej nieszczerze, chłodno, w
zbolały sposób. – W końcu miało być bez zobowiązań –
przypomniał sobie i jej. Uniósł kieliszek, jakby chciał życzyć
jej pomyślności czy też dać do zrozumienia, że zamierza wypić
za jej zdrowie albo za owe „bez zobowiązań”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz